Mam 26 lat i potrafię płakać

I robię to naprawdę dobrze.

Umiem to robić w domu, w pracy, w tramwaju. 

Coś ze mną jest nie tak? Nic bardziej mylnego! 

W końcu nauczyłam się płakać. Nie uciekam od swoich emocji. Daje im swobodną drogę. 

Co prawda muszę zainwestować w lepszy tusz do rzęs, ale kto by się tym teraz przejmował. 

STRATA

Jak byłam małym dzieckiem wierzyłam w to, że Dziadek Władek i Babcia Kasia będą ze mną aż do mojej śmierci. Dzieci mają piękne myśli, niezapełnione strachem i smutkiem. 

Mając 25 lat nadal w to wierzyłam. Przez co moje zdziwienie i trwoga są obecnie o wiele większe. 

Nie wiem co powinno się myśleć lub mówić w takich sytuacjach. Nie wiem, czy ja powinnam coś mówić i czy jakiekolwiek słowo mogłoby komukolwiek pomóc. 

Nie wiem, jak żyje się bez niedzielnej kawy przy wspólnym stole. I nie chcę wiedzieć. Wierzę, że moja wyobraźnia jeszcze nie zginęła i pozwoli mi weekendowe poranki spędzić z tymi, których kocham w życiu najbardziej. 

To zabrzmi trywialnie i niekompletnie, ale zdałam sobie sprawę, że prawdziwa dorosłość zaczyna się wtedy, gdy odchodzi Twoje dzieciństwo. 

Tak, moi drodzy, już jestem dorosła. I nie wstydzę się swoich łez. 

Kocham Cię Dziadku. Mam nadzieję, że to Twoje wymarzone Niebo zaprosiło Cię do anielskiego chóru, o którym wspominałeś tu, na Ziemi. 

BALANS

Mając 26 lat zaczęłam wyznaczać granice. Nie tylko takie interpersonalne, choć takich stworzyłam najwięcej. 

Uformowałam zasięg pracy w swojej codzienności, bo nie chcę już, aby miała ona wpływ na to, jak się czuję podczas wieczornych spotkań z przyjaciółmi. 

W pewnym momencie jednak nieco zatraciłam się pomiędzy dwiema częściami - pracą i odpoczynkiem, sugerując sobie samej, że jedynym, prawilnym relaksem będzie pozostanie w domu i oglądanie live'ów na YouTubie Sylwestra Wardęgi. Tak więc po kilku tygodniach poczułam samotność i rozpoczęłam ciągły kontakt z innymi. To również mnie przygniotło i choć Wardęga to także człowiek, zatęskniłam za jego monologami. 

Odkryłam, że potrzebny mi jest balans, który wcześniej pojmowałam raczej jako balast, aniżeli coś, co pozwoli mi na poczucie spełnienia. 

Gdy czuję się przyduszona pracą - odpoczywam w samotności, gdy potrzebuję posłuchać opowieści moich bliskich - zapraszam ich na spotkanie, gdy czuję, że zrobiłam sobie za duże fory - wracam do pracy "po godzinach". 

W moim przypadku nie było to łatwe, ale znam ludzi, którzy wchodząc szybkim krokiem w życie już wiedzieli, jak to ogarnąć. Podziwiam, szanuję i nieco zazdroszczę. 

ULUBIONY CZŁOWIEK

Wracamy z pracy. Każdy już wie co musi zrobić, bo razem ustaliliśmy nasz własny balans, właściwie się na niego nie umawiając. Tak wyszło, ale razem zawsze wychodzi jakoś łatwiej. 

Sprzątamy, jemy obiad, ja siadam na kanapie ogarniając kursy do pracy, On siada przy biurku i montuje swoje filmy, o których regularnie wspomina. Nie męczy mnie to wspominanie. Przecież jestem z Niego dumna i cieszę się, że spełnia się w swojej pracy. 

Wybija 20:30. Robię kolację, pytam co robimy do pracy na obiad. Oboje chcemy czegoś innego. Nie złoszczę się, bo przecież mamy różne preferencje żywnościowe. Ja lubię wszystko, On niekoniecznie. 

Siadamy znów na kanapie. Choć często powtarzamy, że naszym ulubionym miejscem w mieszkaniu jest łóżko w sypialni, to na tej właśnie kanapie spędzamy większość wspólnego czasu. Brzmi jak z czołówki serialu "Świat Według Bundych"? Nie przeszkadza nam to. Oglądamy zapisane TikToki, szybki prysznic i idziemy spać. 

Zauważam, jak proste i łatwe jest życie. Jak przyjemnie jest polegać na kimś i być wsparciem. Nie umawiamy się na te wspólne wieczory, a to właśnie one są dla mnie najważniejsze. Miłość tkwi w szczegółach. 

Dziękuję. 


Mimo że często narzekam na ciąg zdarzeń w swoim życiu - cieszę się, że wygląda dokładnie tak, jak teraz. I tak, przez to też czasem płaczę. 


ZMIEŃ PUNKT WIDZENIA, ZCH. 


Comments