Często miewałam wrażenie, że 2021 specjalnie mi dowala, bo mam dwadzieścia pięć lat, nie mam męża, dziecka, działki, ani kredytu. Ale za to mam niemęża, pająka na parapecie, którego się boję, wynajmowane mieszkanie i kubek gorącej herbaty z cytryną, pomarańczą i miodem malinowym.
Kubek wygrywa nawet z kredytem.
ZROZUMIENIE
Na każdym etapie swojego życia umiałabym wymienić chociaż jedną lekcję, dzięki której zrozumiałam czym są kolejne części sensu tworzenia jakichkolwiek relacji międzyludzkich.
Jak wtedy, gdy złamano mi serce. Albo wtedy, gdy łamałam je sama.
W tamtym roku postanowiłam wymienić hierarchię swoich wartości i zbudować od podstaw nową, całkowicie debiutującą. Wtem okazało się, jak zwykle z resztą, że jestem niekoniecznie dumna lub zadowolona z większości powstałych relacji na przestrzeni ostatnich 15 lat. Głównie z powodu różnic interpersonalnych pomiędzy mną, a jednostkami, które na siłę chciałam wpleść w swoje fałszywe sidła przyjaźni.
Nie jest bowiem tak, że gdy opowiesz nieznajomemu o swoich problemach, ten stanie się nagle kochankiem. Okej, tak się zdarza. Złe porównanie. Nie stanie się on najszczerszym powiernikiem i wieloletnim druhem.
Co gorsza - są sytuacje, w których wieloletni druh okazuje się nagle nieznajomym.
Ucząc się na swoich błędach i być może błędach innych, bo sama nie mogłabym przejść z nieznajomości w powiernika w przeciągu kilku chwil, doszłam do konkluzji, niezwykle ważnej, nadzwyczaj udanej.
Miej wyjebane.
Tak, wiem, miałam nie przeklinać. Ale też miałam znów regularnie ćwiczyć i to też mi nie wyszło.
Z powstałej konkluzji przechodzimy płynnie do pytań. Czy dojrzewanie do zrozumienia, że w wielu przypadkach nie warto, można nazwać moralnym hamulcem? Czy wręcz przeciwnie - jest to niejako potwierdzeniem dla modnej zasady "work life balance", gdzie "work" dotyczy pracy nad swoimi własnymi emocjami kierowanymi do innych?
ZRÓŻNICOWANIE
Ten rok był kolejnym, w którym coś, co zrobiłam pierwszy raz, odcisnęło na mnie wielką pieczątkę z napisem "OMG ROZUMIEM".
W 2020 roku pierwszym razem było oczywiście zostanie ciocią, co wiązało się z trzymaniem lekkiego i miękkiego dziecka na rękach. Choć większym zaskoczeniem było prawdopodobnie odkrycie, że mała ma nieziemski charakter, oczywiście po mnie, który (jestem pewna) wykorzysta do tworzenia wielkich rzeczy w przyszłości. Nie mówcie, że spodziewaliście się tego, iż kilkumiesięczne dziecko może już jebnąć fochem. Proszę, szanujmy się.
Oprócz pierwszych razy mających charakter kulinarny lub geograficzny, wyróżniam dwa, które zupełnie różnią się od reszty.
Pierwszy z nich to spędzenie urodzin niemęża na łódce. Panicznie boję się wody i głębokości. A tam bawiłam się jak dziecko w piaskownicy. Moje oczy przepełnione pięknym widokiem Leiden nie potrafiły się już bać. Szczególnie wtedy, gdy siedział obok mnie solenizant.
Drugim pierwszym razem jest natomiast wyjście na obrzędy związane z dniem Wszystkich Świętych. Staliśmy w zimnie godzinę, gdzie ta godzina to i tak była połowa całej uroczystości. Słuchaliśmy, niektórzy nawet powtarzali, jak reszta zgromadzenia powtarza cały czas różaniec. Za sprawiedliwość na świecie. Cóż za ironia.
Skłoniło mnie to do zwierzeń przed niemężem, który choć wie, jak wygląda moje podejście do Kościoła Katolickiego, był nieco zdziwiony, że nie miałam zielonego pojęcia o tego typu wydarzeniach publicznych. Co więcej - nie wiem również jak obrzędy wyglądają w Święta Wielkanocne i Bożego Narodzenia. Tak, jestem hipokrytką.
Mimo tego, że mój rodzinny dom i rodzinny dom niemęża dzieli tylko 186 km, różnice kulturowe są ogromne. Mogłoby się wydawać, że to hiperbolizuję, natomiast proszę sobie wyobrazić dwójkę dorosłych ludzi przekonanych o słuszności ich własnych tradycji, w sytuacji planowania przyszłości.
Ja - skromne uroczystości, bez alkoholu. On - cała chałupa ludzi, z alkoholem.
Uważam się za osobę, która raczej wolałaby zostać w małym gronie, ale w pewnym momencie swojego życia postanowiłam działać kompromisowo. Niemąż również. Dlatego więc ostatnie trzy lata były pełne emocji jak z dwóch różnych piosenek: "Explosion" by Kalwi&Remi, a także "Reflections" by Toshifumi Hinata.
STRACH
Dostałam w grudniu wiadomość od swojego życia, która brzmiała jak jedna wielka podśmiechujka. Czyli taki żarcik, z dowaleniem. Weszłam na wagę po obfitym obiadowaniu świątecznym, a umówmy się - Matka Agatka jak zrobi barszcz, to ciężko się od niego odkleić, a waga pokazała dwa kilo mniej.
Zorientowałam się od razu, że ostatnie badania krwi robiłam chyba miliard lat temu. A ostatnie lekkie osłabienia tłumaczyłam sobie dużą ilością pracy i krótkim snem.
Martwiłam się o wszystkich, nawet o niemęża, któremu "przecież nigdy nic nie jest", zapominając przy tym, że i ja muszę ogarnąć swój organizm. Że nic nie trwa wiecznie. Że trzeba usiąść i się utulić, dać sobie czas, spokój i zrozumienie.
Mieć wyjebane. Nie na zdrowie oczywiście. Ale na wszystko inne owszem. Śmiało!
Jestem lepszą osobą dla siebie samej, gdy sama ze sobą mogę pozostać w relacji.
Comments
Post a Comment