Opowieść o moim kochanku



Na początku podrywałam go bardzo odważnie. Nie podchodziłam małymi kroczkami tak jak to proponują książki  o miłosnych rozterkach.

Pierwszy raz jak zostałam z nim sam na sam opowiedzieliśmy sobie bardzo dużo smutnych historii, takich prosto z serca. Po moich policzkach płynęły łzy. Ciężkie, ale właśnie te najcięższe chyba pozwalają nam poczuć się lżej.

Potem każde kolejne spotkanie zaczynaliśmy dość podobnie. Nierzadko zdarzały się zgrzyty, nawet w miejscach publicznych lub w zatłoczonych autobusach. Bywało lepiej, czasem i gorzej, ale zawsze wracałam. Za każdym razem. Każdego miesiąca. Od kilku lat.

Przez pierwszy rok nie cieszyło mnie wracanie na wieś. Wtedy on się cieszył, krzyczał ze śmiechu i namawiał do spotkań. Nie tylko z nim. Podobało mi się to, otwarta relacja- ja, on i inni. Bez problemów, zazdrości i kłótni.

Odkąd polubiłam jeżdżenie pociągiem w kierunku Bielska poczuł się odrzucony. Kilka razy dostałam mocną, orzeźwiającą piątkę w twarz. Czasem obiecałam sobie, że jak tylko skończę licencjat to wyjadę tak daleko, że mnie nie znajdzie. Wyśmiewał mnie. Czułam się jakbym grała w jednym z odcinków „Czarnego lustra”, jako bohaterka z GPSem w płacie skroniowym.

Momentami bardzo się go bałam. Czułam jak trzyma mnie za nadgarstek i ściska bardzo mocno. Krew gotowała się we mnie powoli, tak jak powoli gotuje się niedzielny rosół. Widziałam go w oczach dziwnych ludzi, którzy razem ze mną wracali nocnym tramwajem do domu. Widziałam go na twarzach pijanych, bezdomnych, wściekłych.

Zaraz potem przypominał mi o nim uśmiech małego dziecka bawiącego się bańkami mydlanymi zaraz przed Mariackim. Tak bardzo był zmienny, że i moje wyobrażenie o nim coraz częściej się przekształcało.

W najlepszych chwilach był dla mnie osłoną przed złem, wielkim wonderwall’em. W najgorszych zmieniał się w zło i burzył wszystkie możliwe osłony rozdzierając mnie z emocji.

Coś dziwnego mnie do niego ciągnie. Jest inny niż reszta. Tak klasyczny, a jednak nadal współczesny. Jest połączeniem straconych ludzi i zdobywców wielkich chwil.

Tak, Krakóweczku, piszę o tobie. Do zobaczenia. 


ZMIEŃ PUNKT WIDZENIA, ZCH. 

Comments