Życie na spinie.


Są takie dni, tygodnie, czasem nawet i miesiące, kiedy stres opanowuje cały nasz organizm i nawet pod prysznicem zastanawiamy się czy wszystko jest okej, czy na czas, czy bez kolejnych zbędnych problemów.

Są takie chwile, kiedy wszystko staje się jednym wielkim problemem bez logicznego rozwiązania, a my na siłę musimy starać się mu postawić i pokazać przewagę.

Są takie momenty, kiedy piszemy do swoich przyjaciół, że źle się dziś czujemy i oni nas pytają czy fizycznie czy psychicznie, na co ciężko jest nam właściwie odpowiedzieć.

Jestem do dupy.

I wcale nie jest mi ciężko się do tego przyznać. Niby nieźle mi to życie idzie, ale właściwie wolałabym latać niż, uginając się pod ciężarem myśli, szurać nogami po krzywym krakowskim chodniku.

Jestem do dupy, bo mi się nie chce i leżę. A jak mi się chce, to nadmiar stresu jaki sama wytwarzam na tyle mnie dezaktywuje, że się kładę i wracam do punktu wyjścia.

Jestem do dupy, bo mam mnóstwo pomysłów. Tak dużo, że mój malutki notatnik bardzo często trzęsie się pod wpływem ilości zapisanych informacji. I na jego drgawkach się kończy.

Jestem do dupy, bo lista tekstów do napisania się ciągnie, a ja się przy niej kurczę.

Jest 6 grudnia, a ja w tym miesiącu wynalazłam tylko jeden sposób. Na zagłuszenie remontu, który mam wrażenie zaczyna się na klatce schodowej przy pierwszym mieszkaniu w moim bloku, a kończy przy samym Wawelu. Strategia dość prosta. Potrzebujemy: bardzo duże słuchawki, najlepiej takie jak ma Jarosław Pasha Jarząbkowski, konto na soundcloud.com i kilka dobrych składanek.

Używałam tego sposobu już jako nastolatka, gdy moi sąsiedzi odpalali niedzielne, poobiadowe piwko i włączali własną playlistę... Umówmy się, nie w moim typie.

Stresują mnie sytuacje, które właściwie nie powinny. Stresują mnie nawet te, które tylko zrodziły się w mojej głowie.

To właśnie jest życie na spinie. 

Na ciągłym zwracaniu uwagi na bałagan, na brązowe końcówki zielonych liści kwiatów z parapetu, na plany na 2018 rok, z których 3/4 to niewykonane cele z 2017.

Na tym, że wstajesz rano i zastanawiasz się czy ci, którzy cię kochali wczoraj o 23 nadal to robią. Czy w przeciągu przespanych kilku godzin mogło się coś zmienić w twoich relacjach z ludźmi.

Na tym, że wydaje ci się, że wszyscy się z ciebie śmieją, bo starasz się wprowadzać w swoje życie zmiany.

Najbardziej jednak rozmyślasz czy twojej siostrze jest dobrze w życiu, choć nawet nie masz na to żadnego wpływu, albo czy twoi rodzice są z ciebie dumni, mimo że to też kwestia ich własnego podejścia.

Każdego dnia przynajmniej przez moment czujesz się jak na krawędzi wielkiego klifu. Widzisz jak kamyczki spadają w przepaść, a to czy ty też spadniesz zależy od jednego kroku.

Dziś nie spadam. Biorę się w garść, bo od napinania mięśni boli mnie już całe ciało.




ZMIEŃ PUNKT WIDZENIA, ZCH. 

Comments